Joanna Rzońca
Co prawda nie tylko Kraków ma
swoje legendy i opowieści, ale właśnie w Krakowie jak nigdzie indziej te
niezwykłe historie tak dalece ”wtopiły” się w atmosferę miasta i przybrały
materialną, bardzo sugestywną postać, którą można zobaczyć, dotknąć, poczuć. Na
to namacalne oblicze legend składają się konkretne miejsca wyznaczające szlak
krakowskich opowieści, których jest być może zbyt wiele, by opisać je
wszystkie, ale warto wspomnieć przynajmniej o kilku.
Taki spacer
szlakiem legend można właściwie zacząć w wielu miejscach. Najprościej wędrówkę
rozpocząć po prostu na Rynku Głównym, który jest największym i najbardziej
charakterystycznym placem miasta. I już tutaj stojąc pod kościołem Mariackim,
którego wieże górują nad płytą Rynku, natknąć się można na pierwsze opowieści.
No właśnie - wieże kościoła... podobne, a jednak różniące się wysokością,
niesymetryczne. Dlaczego? Legenda mówi, że w odległych czasach średniowiecza
dwóch rywalizujących ze sobą braci budowało oddzielnie (każdy swoją) wieże
kościoła Marii Panny. Jak to często w rodzinie bywa nie obyło się bez kłótni i
wzajemnej zawiści i jeden z braci w akcie zazdrości zasztyletował drugiego,
którego wieża była w bardziej zaawansowanym stadium budowy. Sztylet, którym
dokonano tej rodzinnej zbrodni do dzisiaj wieszany jest na sukiennicach od
strony kościoła. A co się stało z zabójcą? Ukończył co prawda swoją wieżę,
która górowała nad niedokończonym dziełem nieszczęsnego brata, ale wyrzuty
sumienia tak bardzo dawały mu się we znaki, że rzucił się w końcu z rozpaczy
właśnie z wyższej wieży.
Jeśli będziemy mieć trochę szczęścia - a do tego
naprawdę nie trzeba wiele, gdyż wystarczy być na Rynku lub w jego pobliżu o
pełnej godzinie – spotkamy się z kolejną legendą. Tym razem naszą wyobraźnię
powinny pobudzić bodźce dźwiękowe, a konkretnie hejnał, który na trąbce
wygrywany jest przez hejnalistę z wieży kościoła Mariackiego (znowu ta wieża!).
I chociaż większość Polski jest przekonana, że hejnał można usłyszeć tylko w
południe, bo wtedy jego charakterystyczny sygnał rozchodzi się w eter za
pośrednictwem polskiego radia, to zapewniamy, że na żywo krakowski hejnał grany
jest co godzinę. Uważny słuchacz na pewno się zorientuje, że dźwięk trąbki
nagle się urywa i melodia hejnału sprawia wrażenie niedokończonej. Tak też jest
w istocie. Hejnaliści nie kończą wygrywanego przez siebie utworu, by upamiętnić
postać swojego bohaterskiego poprzednika, który w XIII wieku, podczas najazdu
Tatarów na Polskę wypatrzył z daleka nieprzyjaciela zbliżającego się do miasta
i zaczął grać na alarm na trąbce. Miasto zdołało przygotować się do odparcia
ataku, ale hejnalista przypłacił swoje poświęcenie życiem, gdyż tatarska
strzała utkwiła wprost w jego gardle przerywając tym samym grany na alarm
hejnał...
Skoro już wiadomo
jak to z hejnałem i wieżami kościoła Mariackiego było, można zacząć
przemieszczać się Królewskim Traktem, czyli słynną ulicą Grodzką w stronę
Wawelskiego Wzgórza wznoszącego się nad zakolem Wisły. To właśnie stąd do wody
rzuciła się nieszczęsna królewna Wanda, ale ponieważ już zbyt dużo ludzi
zginęło tragicznie w akapitach tego krótkiego tekstu, lepiej przejść do jakiejś
innej legendy. A tych na szczęście mamy w zapasie dostatek. Po wspięciu się na
wzgórze i obejrzeniu kompleksu
wawelskich zabytków, wybrać można sobie nietypową, ale bardzo atrakcyjną drogę
zejścia – poprzez Smoczą Jamę. Jak mówi legenda w grocie tej mieszkał słynny
Smok Wawelski, który terroryzował miasto dopóki nie został pokonany przez
skromnego, ale sprytnego młodzieńca, niejakiego szewczyka Skubę, bądź też
Dratewkę. Niedowiarków wątpiących w istnienie bestii obecność w Smoczej Jamie
powinna przekonać co do prawdziwości legendarnej opowieści. No bo i czym niby
miałaby być ta skalna grota pod Wawelem, jeśli nie mieszkaniem smoka właśnie?
Choć bestia dała się we znaki Krakowianom w przeszłości, obecni mieszkańcy
miasta wspominają ją raczej z sentymentem i wystawili jej nawet ziejący ogniem
pomnik, przy którym można sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie.
Po pełnej
wrażeń wizycie w Smoczej Jamie, mając Wawelskie Wzgórze za plecami i Wisłę
przed oczami, należy skręcić w lewo i spacerkiem przejść pod mostem
Grunwaldzkim w pobliże ulicy Paulińskiej, gdzie łatwo bocznym wejściem dostać
się do kościoła na Skałce. A tam czeka już kolejna legenda związana z osobą św.
Stanisława. Przed wejściem do kościoła znajduje się sadzawka z wodą mającą
ponoć uzdrawiającą moc. Te szczególne właściwości woda zawdzięcza wydarzeniom,
które miały miejsce w czasach bardzo odległych, bo średniowiecznych, a ich
dokładny przebieg znamy dzięki przekazom kronikarza Galla Anonima. Otóż św.
Stanisław za bardzo angażował się w sprawy dotyczące polityki i podpadł tym
samym porywczemu królowi Bolesławowi, który kazał go unieszkodliwić w dość
okrutny sposób – Stanisław został zabity podczas odprawiania mszy, a jego poćwiartowane
ciało wrzucono do przykościelnej sadzawki. I wtedy zdarzył się cud –
poszczególne części ciała zrosły się na powrót w całość. Brakowało co
prawda kciuka, którego połknęła ryba,
ale i ten się w końcu znalazł, gdy delikwentkę złowiono i otwarto jej brzuch.
Jak głosi napis na tabliczce przy sadzawce woda do dziś zachowała swoje cudowne
właściwości i nawet nadaje się do picia. Choć jej zapach do tego nie
przekonuje, to jednak śmiało można jej spróbować i nikt nie powinien się nią
zatruć.
Na tym zakończyć
można spacer i resztę dnia spędzić na Kazimierzu, zaglądając do jednej z wielu
urokliwych knajpek, a następne spotkanie z legendami zostawić sobie na kolejne
dni spędzone w Krakowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz