Tajemnicza wawelska klątwa

0 | dodaj





       O klątwie jednego z najbardziej znanych egipskich faraonów, Tutenchamona, słyszał prawie każdy. Ten zmarły młodo (w chwili śmierci miał około 20 lat) egipski władca mścił się ponoć pośmiertnie, na każdym kto wtargnął do jego grobowca. W XX wieku klątwę „rozbudzono” otwarciem grobu faraona w roku 1926. „Śmierć na prędkich skrzydłach dosięgnie każdego, kto zakłóci spokój faraona” – tak podobno brzmiała maksyma ostrzegająca nierozważnych śmiałków próbujących naruszyć grobowiec. Lecz mimo przestróg znalazło się kilku takich, co postanowiło zaryzykować i zapłacili za to wysoką cenę.
         To wszystko jednak dotyczy odległego, egzotycznego Egiptu i jego nie mniej egzotycznych tajemnic z nie do końca poznanej historycznej przeszłości tego fascynującego zakątka świata. Czy w Polsce również zdarzają się podobne historie wywołujące dreszczyk emocji u słuchaczy? Okazuje się, że tak. Kilka z nich związanych jest z Krakowem, którego dzieje tak naprawdę kryją jeszcze wiele intrygujących tajemnic, wciąż nie w pełni zbadanych.
       Taką właśnie historią jest legenda dotycząca klątwy Kazimierza Jagiellończyka. Czy jest prawdziwa? No cóż, na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam, gdyż jak to kiedyś mądrze powiedziano „legendom się ani wierzy, ani nie wierzy – legendy się opowiada”. Tak więc zacznijmy opowieść o owej strasznej wawelskiej klątwie…
        Rok 1492 był dla Europy rokiem niezwykle ważnym: Kolumb dopłynął do brzegów Ameryki (co otworzyło epokę wielkich odkryć geograficznych), a w większości państw rozwijała się nowa myśl humanistyczna wypierająca średniowieczne tendencje w filozofii i sztuce. Także Polska stała u progu swojego „złotego wieku”. W tym też roku zmarł Kazimierz Jagiellończyk, syn wielkiego Jagiełły, ojciec trzynaściorga dzieci (z których czterech synów zostało koronowanymi władcami, a pięć córek wyszło za książąt zachodnioeuropejskich).
   Król zmarł w Grodnie, z dala od wawelskiego wzgórza. Czerwcowe słońce grzało niemiłosiernie, a ciało władcy należało przecież jakoś przetransportować do Krakowa. Pamiętajmy, że nie znano wówczas chłodni i ciekłego azotu powstrzymującego zwłoki przed rozkładem. Nagie, pozbawione odzienia i obuwia ciało króla przykryte jedynie kosztowną tkaniną włożono do trumny - dłubanki wykonanej z sosnowego drewna, obłożono niepalonym wapnem, a szczeliny wypełniono żywicą. To był najlepszy znany wtedy sposób konserwacji zwłok, tym nie mniej – niedoskonały. Po miesiącu króla pochowano w katedrze wawelskiej, w sarkofagu z czerwonego marmuru. I to teoretycznie jest koniec tej historii – był król, nie ma króla. Jego ciało spoczęło w grobowcu, a imię trafiło do podręczników historii. Tyle, że historia ta wcale się jeszcze nie skończyła.
   Po prawie 500 latach, w związku z pracami renowacyjnymi, otworzono grobowiec Jagiellończyka. Działo się w to w kwietniu 1973 roku. Już wtedy znane były legendarne przekazy ostrzegające przed niepokojeniem nieboszczyka, podobne do tych, związanych z osobą Tutenchamona, ale nikt nie brał ich poważnie. Na wszelki wypadek jednak przed rozpoczęciem prac renowacyjnych przeprowadzono badania mikrobiologiczne, które niczego nie wykryły. Uczeni zabrali się więc do pracy. Okazało się, że krypta rzeczywiście nie była otwierana od czasu pochówku króla. Panował w niej duży nieporządek, a to ze względna to, że trumna załamała się częściowo i opadła na dno sarkofagu, zaś szczątki króla wypadły z rozszczelnionej trumny. Wszyscy zajęli się badaniami i analizami, o klątwie chwilowo zapomniano.
       Pierwsza osoba z grupy badawczej zmarła w rok po otwarciu sarkofagu, do 1975 roku ofiar było już cztery: Feliks Dańczak, Stefan Walczy, Kazimierz Hurlak, Jan Myrlak.  Jak podkreśla Zbigniew Święch, autor książki „Klątwy, mikroby, uczeni”,  osoby związane z badaniami grobowca Jagiellończyka były zdrowe i w sile wieku, co wzbudziło pewien niepokój wśród reszty grupy. Nie bez podstaw, jak się później okazało. W ciągu 10 lat od otwarcia sarkofagu zmarło nagle jeszcze 11 osób. Wszystkie na zawał serca lub wylew krwi do mózgu. Coraz częściej przy wymienianiu ich nazwisk pojawiało się słowo „klątwa”.
       Obecnie oficjalna wersja tłumacząca te tragiczne zjawiska mówi o złowrogim działaniu niepozornego na pierwszy rzut oka grzyba Aspergillus flavus (kropidlak żółty), który w organizmie ludzkim może spowodować prawdziwe spustoszenie - wywołać nowotwory, zawały i wylewy. No dobrze, powie ktoś, ale były przecież robione badania mikrobiologiczne, które niczego nie wykazały. Okazuje się, że już podczas prac w latach 70. XX wieku przeprowadzono kilka rodzajów takich badań. Niektóre rzeczywiście niczego nie wykazały, jednak pod wpływem bodźca termicznego na płytkach hodowlanych pojawiły się grzyby i bakterie – wszystko więc zależało od warunków, jakie mogłyby „przebudzić” uśpione zarodniki. Pierwsze badania nie dały więc pozytywnego wyniku hodowli zarodników, ale kolejne już tak. Grzyby inhalowane przez płuca badaczy wchodzących do krypty nie dały efektu ostrej infekcji, tylko spokojnie się rozmnażały a objawy chorobowe widoczne były dopiero po miesiącach lub nawet latach.

       Jak więc widać znaleziono w końcu naukowe wytłumaczenie tajemniczych śmierci badaczy obecnych przy otwieraniu sarkofagu Jagiellończyka, jednak czy jest ono dla wszystkich przekonywujące? Bez względu na to jak było w istocie, legenda o wawelskiej klątwie do dziś ma wielu zwolenników i jest jedną z ciekawszych krakowskich historii.

Słów kilka o mieszkańcach Krakowa

0 | dodaj




1. Mieszkaniec Krakowa, czyli kto?

Każdy, kto odwiedzi Kraków na pewno zauważy, że ludzie związani z tym miastem zachowują się i mówią w charakterystyczny dla siebie sposób, który odróżnia ich od osób z innych rejonów Polski. Jednak w obrębie krakowskiej społeczności można także zauważyć pewne różnice, gdyż mieszkańcy Krakowa nie są społecznością jednolitą, ale dzielą się na  zasadnicze  „podtypy”:

-   Krakowianie – to wszyscy ci, którzy po prostu w Krakowie mieszkają, niezależnie od tego, czy tu się urodzili, czy też przybyli tu w różnych momentach swego życia i pokochali to miasto tak bardzo, że zostali tu już na dobre. Krakowianin jest więc mieszkańcem Krakowa czującym szczególną więź z miastem, który wie, że Kraków to jego „miejsce na świecie”.

-  Krakusy – Krakus to rodowity Krakowianin, taki, który się tu urodził i posiada niezbywalną krakowską mentalność. Krakusy zazwyczaj uważają się za doskonalszych od osób z innych części kraju, a nawet świata i niestety z tego powodu często zadzierają nosa. Tłumaczą to poczuciem dumy ze swojego krakowskiego pochodzenia. Mają też jeszcze jedną bardzo charakterystyczną cechę: nawet jeśli Krakus wyjedzie gdzieś w świat, do Warszawy, czy Paryża, to będzie Warszawianinem lub Paryżaninem, ale nie oznacza to, że przestanie być Krakusem. Bo Krakusem jest się aż do śmierci!

-  Krakauerzy – to z kolei te Krakusy, których krakowskie tradycje rodzinne sięgają czasów zaborów, a szczególnie okresu panowania Najjaśniejszego Cesarza Franciszka Józefa I. Krakauerów można poznać po specyficznym sposobie mówienia – uwielbiają oni przesadną uprzejmość („moje uniżone uszanowanie”) i przesadne tytułowanie swoich rozmówców („Wielce Szanowny Panie Profesorze”). Krakauerów można spotkać raczej w centrum miasta, gdyż nie mieszkają oni w blokach, ale w wiekowych kamienicach.

-   Krakowiacy – mieszkańcy Krakowa i okolicznych podkrakowskich wsi, którzy gdzieś na dnie kufra obowiązkowo przechowują regionalny strój krakowski (kobiety zdobiony gorset i kwiecistą spódnicę, a mężczyźni granatową sukmanę, spodnie w biało- czerwone paski i czapkę z nieodłącznym pawim piórem). Krakowiacy świetnie znają krakowskie piosenki, takie, jak „Przyleciał ptaszek z Łobzowa”, czy „Płynie Wisła” i bardzo chętnie je wyśpiewują, nawet gdy słoń nadepnął im na ucho.

2. Krakowska mentalność
Krakowska mentalność przejawia się w całym szeregu specyficznych zachowań i powiedzonek, dzięki którym można z całą pewnością stwierdzić, że ma się do czynienia z mieszkańcem Krakowa. Oto kilka z nich:

-    Wieczny spór z Warszawą – dla przyjezdnego, który znajdzie się w Krakowie pewne złośliwe aluzje do stolicy mogą być początkowo niezrozumiałe, ale w krótkim czasie powinien się do nich przyzwyczaić. Tak to już po prostu jest – Krakowianie lubią psioczyć na Warszawiaków i na odwrót – Warszawiacy często narzekają na Krakowian. Bierze się to stąd, że mieszkańcy każdego z tych miast uważają to swoje za najbardziej prestiżowe i najdoskonalsze miejsce w całej Polsce i przez to nieustannie ze sobą rywalizują, żeby przekonać do swoich racji drugą stronę.

-   Wychodzenie „na pole” – ten zwrot drażni szczególnie osoby z centralnej i północnej Polski, które z kolei wychodzą „na dwór”, a dla których na pole wychodzi się orać lub kopać ziemniaki. Od lat te różnice w doborze określeń, opisujących po prostu wyjście na zewnątrz, stanowią źródło słownych przepychanek i złośliwości. Główne napięcia wynikające z takich i innych różnic językowych koncentrują się oczywiście na linii Kraków – Warszawa.

-   Borówki- tą nazwą Krakowianie i mieszkańcy południa Polski określają leśne owoce nazywane w innych częściach kraju – szczególnie zaś w Warszawie - „jagodami”, co kiedyś (bo dziś już w mniejszym stopniu) było powodem zabawnyh nieporozumień. W przypadku tego sporu jest jednak „zwycięzca”, gdyż słowo jagoda to termin botaniczny oznaczający owoc o mięsistej, niepękającej owocni zawierającej w sobie kilka nasion lub jedno drobne, a jagodą może być tak pomidor, jak i cytryna, ogórek, winogrono, porzeczka, czy borówka właśnie.

-   Cijanie - najkrócej ujmując krakowskie cijanie, to uświadamianie światu, że jest się właśnie z Krakowa. W jaki sposób? Najczęściej przez uważanie, że pewne rzeczy należą się człowiekowi przez sam już fakt, że jest on Krakusem. Poza tym cijanie to również duża pewność siebie i specyficzny sposób mówienia, polegający na akcentowaniu i przedłużaniu samogłosek oraz nagminnym wychodzeniu „na pole” (no bo przecież nie „na dwór”!) Zapewniamy, że cijanie, choć może być niekiedy śmieszne i uciążliwe, to nie jest ani trochę niebezpieczne.

-    Zdrabnianie wyrazów – kto w wdał się w rozmowę z jakimiś Krakusami, z pewnością zauważył ich zamiłowanie do wszelich językowych zdrobnień. I tak w Krakowie kupuje się „chlebuś”, sprzedawcy czekają na „pieniążki” za zakupiony u nich towar, a kelnerzy w restauracjach podają często „rachuneczek”. Niektórych turystów to drażni, dla innych jest powodem do kpin, ale dla większości to krakowskie zdrabnianie jest po prostu zabawne.

-   „Całuję rączki”- choć obyczaj całowania dam w rękę narodził się w Hiszpanii, nigdzie nie rozwinął się tak bardzo i nie nabrał takiego kulturowego znaczenia, jak w Krakowie właśnie. Krakowianin całuje dłonie niewiast nie tylko ustami, ale całym niemal ciałem, zginając się w pół i akcentując swe działanie słowami „padam do nóżek, całuję rączki”.

-   Centuś krakowski- to określenie pochodzi jeszcze z XIX wieku, kiedy Kraków był pod zaborem austriackim i oficjalnym środkiem płatniczym był austriacki złoty dzielący się na sto centów. Nie wiadomo dlaczego funkcjonuje powszechnie błędne przeświadczenie, że słowo „centuś” oznacza skąpca liczącego każdego centa. Istnieje cały zbiór dowcipów o krakowskich centusiach i ich przesadnym podejściu do pieniędzy, tak naprawdę jednak Krakowianie charakteryzują się po prostu przyrodzonym zmysłem oszczędzania i szacunkiem dla pieniądza.
     
       Tekst ukazał się pierwotnie na Krakow For You


Created by Agata for WioskaSzablonów. Technologia blogger.